Zapraszam Was serdecznie na mojego drugiego bloga http://30days-oflove.blogspot.com/ :) Pomysł na założenie go narodził się niedawno. Post z głównymi bohaterami już się pojawił. Nie martwcie się! Ten blog doprowadzę do epilogu, a dalszą moją'' twórczość '' będziecie mogli czytać na owym, drugim blogu. Zapraszam i pozdrawiam! :*

czwartek, 14 czerwca 2012

Rozdział 31

Siedziałam u Hazzy w pokoju i piłam gorącą herbatę. Wszyscy oczywiście się bardzo ucieszyli, że mnie widzą, ale też pytali gdzie Louis. Nie odpowiedziałam, bo co miałam powiedzieć? Że zostawił mnie dla Eleanor?
Usłyszałam pukanie do drzwi. Mruknęłam ciche '' proszę '' i ujrzałam twarz Zayn' a. Widać było po jego minie, że był smutny. Chłopak podszedł do mnie i usiadł obok na łóżku. Popatrzyłam na niego zaszklonymi oczyma. On w odpowiedzi rozłożył ręce, a ja przytuliłam się do niego cicho szlochając. Siedzieliśmy tak dość długo. Żadne z nas się nie odezwało. Ciszę przerwał głos Mulata.
- Będzie dobrze.- szepnął.
- Nie Zayn, nic już nie będzie dobrze. Wszystko się popsuło.- zamilkłam na chwilę.- A może to wszystko tak miało być? Te wszystkie kłótnie, niepowodzenia do tego prowadziły. Do końca związku mojego i Louisa. W pewnych sytuacjach rozczarowanie jest nieuniknione. Kiedy zawodzi nas ciało, operacja jest często kluczem do zdrowia. Gdy zawodzą nas ludzie, rozwiązanie nie jest już takie proste. Robimy wszystko, by odbudować zaufanie. Lecz zdarzają się rany tak głębokie, rozczarowania tak poważne, że nie można naprawić tego, co zostało zepsute.
- On po prostu na ciebie nie zasługiwał. Co chwile pokazywał swoje humorki, a ty przez niego cierpiałaś. Pomyśl, Rose - może tak jest lepiej?
- Zapewne tak. Bo nawet jakbym była z nim i tak byłby nieszczęśliwy, więc co to za związek?- wstałam i podeszłam do okna. Było już dość późno, w całym pokoju świeciło się kilka świeczek.
- Rose, czemu ty cały czas myślisz o nim? Twoje szczęście się nie liczy?- spytał podchodząc do mnie.
- Liczy, ale zrozum mnie. Nie jest łatwo wymazać go sobie od tak z pamięci i serca..- powiedziałam i ruszyłam do drzwi.
- Gdzie idziesz?- zapytał zdezorientowany.
- Na dół, do chłopaków. Muszę się nimi nacieszyć póki..
- Rose, przecież ty nie umierasz. Raka można leczyć, a ty właśnie jutro rozpoczynasz leczenie.
- Na razie nie umieram, ale skąd wiesz czy leczenie przyniesie pożądane skutki?
- Och, nie gadaj już głupot tylko chodź do salonu.- przewrócił oczyma i pociągnął mnie za rękę.
W salonie chłopcy oglądali jakiś horror. Usiadłam na kanapie obok Harry' ego. Styles objął mnie ramieniem, a ja się wtuliłam w jego tors.
- Jak tam siostra?- szepnął mi do ucha.
- Jak widać żyję.- odparłam i wbiłam wzrok w telewizor.
- Odzywał się do ciebie?- zaskoczył mnie tym pytaniem.
- Nie wiem, telefon mi się rozładował i jest gdzieś w jednej z torebek.- odpowiedziałam.

* Następnego dnia *

Obudziłam się w nie najlepszym humorze. Tego właśnie dnia szłam do szpitala na leczenie. Starałam się nie myśleć o Louisie tylko o sobie. Bo on nie był wtedy najważniejszy tylko moje zdrowie. Przynajmniej tak sobie wmawiałam.
Wyciągnęłam z walizki czyste ciuchy i poszłam do łazienki. Przebrałam się, umyłam, pomalowałam i uczesałam. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że przez przyjmowanie chemii włosy będą mi wypadać i już za niedługo będę po prostu łysa.. Głośno przełknęłam ślinę i wyszłam z łazienki. Rzeczy, które brałam ze sobą miałam spakowane do osobnej torby. Wzięłam ją i wyszłam z pokoju. Udałam się do kuchni, gdzie mieli na mnie czekać Harry i Zayn. Ku mojemu zdziwieniu nie było ich tam. Obok lodówki stał obrócony do mnie tyłem Louis. Chciałam wyjść niepostrzeżenie, jednak chłopak się obrócił i zdziwiony wpatrywał się we mnie.
- Rose..- szepnął podchodząc do mnie.
- Co?- warknęłam.
- Co ty tu robisz?- zapytał.
- Już nic, bo wychodzę.- prychnęłam i wyszłam z kuchni.
W salonie siedziała pozostała czwórka One Direction.
- Rose, gdzie ty znowu jedziesz?- spytał zaciekawiony Niall.
- Na badania..- skłamałam.
- Te badania chyba będą trochę trwały skoro zabierasz ze sobą ciuchy.- Liam wskazał na torbę.
- Ym.. Tak.- uśmiechnęłam się niepewnie.
- No to idziemy.- postanowił Harry.
Pożegnałam się z chłopakami i wyszliśmy z domu. Razem z nami jechał Zayn, który uparł się, że musi mnie odwieść.
- Czemu nie powiedziałeś, że on dzisiaj już będzie?- posłałam Hazzie złowrogie spojrzenie.
- Uwierz mi, ja sam o tym nie wiedziałem..
- Spoko.- skwitowałam zła.
- Ale my nie jedziemy do żadnego szpitala. Tylko do prywatnej kliniki, tak będzie lepiej.- uśmiechnął się delikatnie Zayn.
- Nie ma mowy. To na pewno nie będzie tanie leczenie, a ja nie mam wam z czego oddać.- zaprotestowałam.
- Nie musisz nam żadnych pieniędzy oddawać. Najważniejsze jest teraz to, żebyś wyzdrowiała.- powiedział stanowczo mój brat.
Przez resztę drogi milczeliśmy. Bo niby o czym mieliśmy rozmawiać? Raczej nie o tym jak mi minęły wczasy, ani jak się czuję, bo jak ja się mogłam czuć? Narzeczony mnie zostawił, jestem zajebiście chora..
- Jesteśmy.- usłyszałam głos Malika.
Wysiadłam z auta i niepewnym krokiem ruszyłam w stronę budynku. Z każdym krokiem mój strach rósł coraz bardziej.
Minęło kilka minut i miałam już przydzieloną salę. Ów pomieszczenie bardziej przypominało pokój, tylko stały w nim różne aparatury. Usiadłam na krześle obok łóżka i schowałam twarz w dłoniach. Chłopcy się nie odzywali. Nagle do pokoju wszedł lekarz i oznajmił mi, że już tego dnia zacznę przyjmować chemię. Dowiedziałam się również, że mój brat lub Zayn mogą tylko raz w tygodniu mnie odwiedzać. Nie miałam pojęcia jak ja sama wytrzymam w tej klinice. Wszystko zaczęło mnie przytłaczać..

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie jest długi, bo jakoś nie miałam pomysłu co napisać ;>
Ale to nie oznacza, że wena mnie opuściła. O nie, niee. Ja bardzo dobrze wiem co mam zamieścić w opowiadaniu, ale po prostu przez kilka rozdziałów będzie rutyna życia codziennego, bo wszystko nie może dziać się naraz. ;)
Dziękuję Wam za komentarze pod poprzednim rozdziałem, 14 obserwatorów i 4 tysiące odwiedzi, jesteście najlepsi! :*
+ 12 kom. = NN
Nie zapomnijcie, żeby w sobotę kibicować :D Ja obecnie mam Błaszczykomanie :D Hehe :) Ale mam przeczucie, że nasi wygrają z Czechami 2:1 ;)
Pozdrawiam i do następnego!
Ola. :*

13 komentarzy:

  1. Świetny świetny świetny tylko trochę smutny:D
    A kiedy coś na drugim blogu?

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba w Louisie po tym spotkaniu coś się poruszy i chociaż raczy przeprosić biedną Rose :)
    Jestem pewna,że główna bohaterka wyzdrowieje i albo wróci do Lou,albo Zayn w bardzo opiekuńczym wcieleniu będzie nią.

    OdpowiedzUsuń
  3. Super, mam wrazenie ze oni znowu bd razem,

    OdpowiedzUsuń
  4. Ominęły mnie trzy notki ;// Nawet nie wiem kiedy, ale mniejsza, bo już je nadrobiłam... Wiele się przez ten czas zmieniło... Sądziłam, że Rose z Lou będą szczęśliwi, tymczasem jest zupełnie inaczej. Nie wiem czemu, ale jak przeczytałam moment, w którym on ją rzucił pomyślałam sobie jedynie "bez niego będziesz szczęśliwsza"...

    OdpowiedzUsuń
  5. Awww *__* kocham cię wiesz chociaz trochę mi żal Rose aż smutno mi się zrobiło chyba za bardzo się wczuwam ;P
    Ale czekam az się zejdą w końcu muszą prawda ? xDD
    No to do następnego ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Moim zdaniem Louis w tym opowiadaniu jest typem chłopaka myślącego wyłącznie o sobie. Nie wiem po co narobił Rose nadziei,że wszystko będzie w porządku -,- Jestem pewna,że za niedługo rozstanie się też z Eleanor.

    OdpowiedzUsuń
  7. Super blog. Czekam na następny rozdział. xoxo

    OdpowiedzUsuń
  8. rozdział krótki, ale sensowny i konkretny. podoba mi się, daje zarys na przyszłe wydarzenia ;D
    jesteś wspaniała ;**
    pozdrawiam i kocham < 3

    OdpowiedzUsuń
  9. Oby Louis zrozumiał jak wielki błąd popełnił :/
    Żal mi Rose,mam nadzieję,że wyjdzie z tego :)

    OdpowiedzUsuń
  10. To zarazem piękne i okrutne...Zayn stał się strasznie troskliwy,a Louis wszystko olewa. Fajnie by było,gdyby Rose związała się z Zaynem. ♥

    OdpowiedzUsuń
  11. Zachowanie Louisa było fatalne,najpierw zostawił ją samą w szpitalu,a potem,gdy spotkali się miał do niej jeszcze pretensje o to,że przyszła do jego domu. Kompletnie nie rozumiem tego człowieka...

    OdpowiedzUsuń